sobota, 26 grudnia 2015

Świąteczny Oneshot!

Witam wszystkich po długiej nie obecności! Życzę wszystkim wesołych, spokojny świąt spędzonych z rodziną, dużo weny i czasu na relaks i żeby spełniły się wasze wszystkie marzenia!!! I dziękuję tym, którzy czytali, czytają i być może będą czytać moje wypociny! Jesteście dla mnie prawdziwą inspiracją! A teraz zapraszam do czytania!

Noc już czarna, noc ponura.
Straszny nawet cień na murach.
Noc ta trwa już lat tysiące chociaż świeci księżyc, słońce.
Lecz nadzieja też jest dana,
Przyjdzie Mesjasz z woli Pana.
Bożą mocą ludzkości zbawi.
Ale kiedyż on się zjawi?
To ta noc to wszystko zmieni.
Zejdzie wkońcu władca ziemi,
Da nam pokój, zło naprawi,
Już go chór aniołów sławi!

A w niczym niezmąconej nocnej ciszy rozległ się śpiew.
"Gloria, gloria, gloria in excelsis Deo"
Chmury rozstąpiły się, a z nieba zeszły dwie świetliste istoty. Oboje w długich szatach i z pierzastymi skrzydłami. Jedną zwali Meene, a jej towarzysza John.
Podlecieli do dwóch śpiących przy ognisku pasterzy. Jeden o bardzo jasnej cerze i blond włosach zwał się Faust, a drugi o niecodziennej sterczącej fryzurze, Ryu.
-Raduj się o ludzkie plemię, przyszedł Jezus już na ziemię.W dziecka zjawił się osobie, w nędznej szopie On - Bóg-człowiek!- powiedział John z zachwytem.
-Więc czym prędzej pośpieszajcie!- dopowiedziała Meene, lecz odpowiedziała jej tylko cisza.
Anioły jeszcze przez chwilę próbowały zwrócić uwagę pasterzy. Mimo wielkich chęci, ich starania nic nie dały.
-Chyba chorzy oni może? Lub nieżywi?- Zaniepokoiła się Meene.- Nie! Mój Boże! Chrapią!
Anioły spojrzały na siebie niezadowolone.
-Wstawać!- krzyknęli razem.
Pierwszy obudził się pasterz o czarnych włosach uczesanych w dziwną fryzurę, zwany Ryu.
-Co jest? Wróg, szpieg... zwierze!- wrzasnął przerażony.
-Nawet wyspać się nie dadzą?- jęknął drugi o blond włosach, Faust.
-Ale dobrze wam poradzą!- burknął wciąż zniezadowolony John. Nie mógł uwierzyć jak można spać kiedy Bóg przychodzi na świat.
-Toż to jakieś zjawy przecie! Boże drogi, czego chcecie?!- pisnął czarnowłosy wyglądając zza towarzysza.
-O duchowie ze skrzydłami, co wy chcecie zrobić z nami? powiedział swoim melodyjnym głosem Faust.
Wtedy jednak Ryu padł na kolana przed aniołami i zaczął szybko się kłaniać.
-My nic złego nie czynimy, stad strzeżemy, trochę śpimy. Czemu zabić nas tu chcecie?-lamnetował.
-Boże Drogi, co on plecie?-Meene złapała się za głowę.
John mimo że był aniołem to już tracił cierpliwość do nieogarniętego pasterza. Wzią kilka głębokich wdechów, by nie krzyknąć na niego.
-Nie jesteśmy my wrogami, ale z nieba aniołami!- westchnął.
-Wysłał  do was nas Bóg z nieba, bo nownę wiedzieć trzeba wam radosną. W Betlejemie Mesjasz Pan przyszedł na ziemię!- Uśmiechnęła się ciepło Meene i zleciała niżej.
-O, radosna to nowina! Mów gdzie znajdziemy Boga Syna?- zapytał melodyjnie blondyn.
Anioly wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
-Pan w ubogim leży żłobie, bo do wszystkich przyszedł ludzi- zaczęła anielica.
-W stajeneczce w Betlejemie, Bóg w żłóbeczku cicho drzemie- dodał John wskazując w stronę niedalekiego miasteczka.
-Więc już dłużej nie zwlekajmy, do Betlejem pośpieszajmy!- zawołał Ryu i ruszył przed siebie.
-Czekaj, bracie, no a stada?- zapytał Faust.
-Niechaj nimi Pan Bóg włada!- Trójkę doszedł krzyk majaczącej na horyzoncie sylwetki.
Spojrzęli na siebie zdziwieni, jednak po chwili wzruszyli ramionami.
-Jakieś dary weźmy Panu na ofiary- mruknął blondyn i zaczął grzebać w swoich rzeczach.
-Kto co ma tu najlepszego niechaj weźmie, a do tego swoje serce Bogu złoży. To największy jest dar Boży!- Klasnęła w dłonie Meene.
Lecz już idźcie! Szybko! Prędko! Bo królowie pierwsi klękną i oddadzą pokłon Panu!- zawołał John, który poczuł rywalizację.
Wtedy ni stąd ni zowąd pojawił się drugi z pasterzy, pełen zapału.
-O, niedoczekanie panom! To my pierwsi być musimy, pierwsi czoła swe skłonimy! Wszak historia nas spamięta, żeśmy spali jak bydlęta, zamiast swego witać Boga!
Chwyciwszy swojego towarzysza za ramię, czrnowłosy pobiegł przed siebie, w stronę Betlejem.
Tymczasem w Betlejem wszystko ucichło. Maria dzieciątko swe do snu kołysała, a Józef z radosnym uśmiechem czuwał przy nich. Nawet zwierzęta strały się jakoś pomóc, bo świadome były obecności Boga. Czasem coś przyniosły, a czasem po prostu przytulały się do ludzi pomagając im się ogrzać. Mały Jezusek uśmiechał się do nich, jednak zasnąć nie chciał. Wciąż wyglądał jakby na kogoś czekał.
-Czemu mi, mój skarbie, ciągle zasnąć nie chcesz? Czemu w dal spoglądasz, kogo ci potrzeba? Zaśnij-że mi, zaśnij, moje słonko z nieba- szpnęła mu cicho.
Nagle, w środku nocy doszły ich głosy. Józef zaciekawiony wyszedł ze stajenki i dostrzegł ludzi zamierzających w ich stronę.
-Idzie ku nam, Mario, jakaś karawana- oznajmił po chwili obserwacji.- Myślę że to są królowie, bo po co korony mieliby na głowie?
Stał tak jeszcze chwilę, kiedy dostrzegł jak szybko się zbliżają.
-Zaraz tutaj będą. Lecz oczom nie wierzę! Z drugiej strony biegną też pasterze! Ależ oni pędzą! Czy ich tam kto  goni? Wiesz co, Mario? Królów chcą przegonić! Lecz cóż to?!- królowie także, znać, przyśpieszają! Nic ja nie rozumiem. Wyścig jakiś mają?- Józef wczuł się w rolę komentatora.
Maria westechnęła, spoglądając z uśmiechem na dziecko.
-Nie trwóż się Józefie- do dzieciątka biegną.
-Biegną do Jezusa?- skąd to możesz wiedzieć?- zapytał wracając do środka.
-Anioł mi to mówił. Chciałam ci powiedzieć, ale zapomniałam. Biegną złożyć dary i hołd Jemu oddać. I pewnie chcą zdążyć jedni przed drugimi. Kiedy tu przybędą, zatroszcz się nad nimi.
Józef z uśmiechem skiną głową i poszedł po wodę dla nadchodzących gości. Gdy wrócił cała piątka przybyłych łapała oddechy po wyścigu. Wkońcu odezwał się czarnowłosy pasterz:
-Ha, jesteśmy pierwsi!
-Ledwieśmy zdążyli...-wysapał jego towarzysz.
-Żeście tu wygrali, temu zawdzięczacie, że koron tak ciężich na głowach nie macie!- Oburzył się fioletowowoły król.
-No i to, zabrania nam też etykieta, by król miał przez pole latać jak rakieta!- dodał drugi o niebieskich włosach.
-Dlategośmy dla was tutaj wygrać dali!- dopowiedział trzeci z afro.
Tak właśnie rozpętała się wojna na słowa i argumenty między królami, a pasterzami. Anioły załamały się. Jak oni tak mogą?
-Czyście się czegoś po drodze napili? Do Jezusa szliście dary złożyć. Więc mi się nie kłućcie i zaraz pogódźcie!- jęknęła Meene.
-Jezus się rozpłakał od tych waszych krzyków! Pogódźcie sie prędko i bądźcie już cicho!- dodał John nieprzychylnym tonem, wsazując na Małego w oczkach którego błyszczały łezki.
-Pan Bóg przez nas płacze?- wybaczcie, królowie, ot, żeśmy wyścig wymyślili sobie!- powiedział ze skruchą Ryu.
Królowie także przeprosili i w stajence wspólnie dary złożyli. Wtedy dopiero Dzieciątko zamknęło oczka i zanęło.
Niedaleko od miasteczka zwanego Betlejem, widniał wielki zamek. Na jego straży stało wielu świetnie wyszkolonych strażników i pracowało w nim dziesiątki służących. Każda komnata miała swój unikalny plan i żaden nawet najmniejszy obiekt się nie powtarzał. Zdobienia na meblach, ścianach, suficie i wszystkim innym ociekały złotem. Piękne zamczysko było odwiedzane przez najlepszych muzyków, artystów, poetów i uczonych, a wszstko to dla swojej Srebrnej Panienki robił sam król Herod Marco I. Był on władcą silnym i nieustępliwym, a do tego posiadał własne pojęcie sprawiedliwości. Bezlitośnie pozbywał się każdego, kto podważał ideały jego panienki. Fanatyzm króla stał się w końcu jednym z najczęstszych tematów plotek, którymi wymieniała się służba.
Do komnaty Heroda weszła cichutko, drobna kobieta o zielonych włosach. Miała na sobie fartuszek, a w ręku trzymała miotełkę do kurzu. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą, gdy nikogo nie zobaczyła.
-Zmywam, ścieram, sprzątam kurze, u Heroda w dworze służę- zaczęła rymować z nudów, podczas sprzątania.- Jestem tak jakby...hmmm, o dobre słowo! Kwalifikowaną pomocą domową!
Zachichotała cicho i wróciła do swojego zajęcia. Po paru minutach usłyszała odbijające się w korytarzu echo kroków.
-Oho, idzie Herod!-szepnęła.- Wiem ja już co zrobię, szybko w kąciku schowam się sobie. Wiedzieć dobrze co Herod radzi, jest co powiadać potem dla czeladzi. Niech tylko nie myśli kto że podsłuchje! Ja się po prostu... interesuję!
Gdy tylko kobieta schowała się za zasłoną, drzwiy komnaty otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł zmęczony Marco. Właśnie wrócił z obrad urzędników i nawet wizyta u panieniki Jeanne nie uspokoiła go. Opadł na jeden z foteli, cieżko wzdychając.
-Wszędzie zdrajcy, służba droga- zaczął mamrotać pod nosem.- Każdy pragnie abdykacji! Wciąż chcą tej tam-demokracji! Nie pozwolę! Jestem królem! Panem świata i wogóle. Kto na drodze mej dziś stanie, straszną karę wnet dostanie!
Król zatracony w swym monologu i rozmyślaniach nie zauważył zbierającego się w najciemniejszym kącie pokoju, czarnego dymu. Po chwili wyszła z niego mroczna postać. Był to chłopak, wyglądający na dużo młodszego od władcy, o brązowych, długich włosach. Ubrany był na czarno, a całą jego postać charakteryzowały czerwone rogi na głowie. 
-Brawo, brawo, mój Herodzie, silne rządy są dziś w modzie!-Zaklaskał młodzieniec, podchodząc biżej.
-Ktoś ty?! Jakżeś się tu dostał? Pilnowania dałem rozkaz!- krzyknął przestraszony blonyn, zrywając się z fotela.
-Więc rozstrzelać rozkaż straże! Bo, jak widzisz, ja tu włażę. Tyle że to nic nie zmieni, bom ja panem świata cieni. I jak zechcę, tak tu stanę! Zwą mnie diabłem vel szatanem!- powiedział gość kłaniając się.
-Boże! Diabeł!!- wrasnął już całkiem przerażony Marco.
Wyciągnął szable i wycelował nią w stronę wysłannika piekieł. Ten jednak nie przejął się tym, na co wskazywał wciąż obecyn na jego twarzy uśmieszek.
-Po co wzywasz tu imienia niebieskiego? Jam jest twoim przyjacielem! Dogadamy się kolego- zagadnął wesoło szatyn.
-O czym będziem rozmawiali?- Zdenerwował się okularnik.- Idź precz! Niech cię piekło spali!
Diabeł wywrócił tylko znydzony oczami i odwrócił się plecami do rozmówcy.
-Nie chcesz dzisiaj ze mną mówić... Trudno, to cię może zgubić. Cóż! Niech włądzę biorą młodzi!- zaczął kierować się w stronę wyjścia.
-Czekaj, czekaj! O co chodzi?- zapytał zdezoriętowany blondyn.
-Nic takiego... tylko tyle żeś już królem tylko chwilę.-Machnął ręką długowłosy.- Nowy król wnet zacznie władać. Chciałem pomóc, nie chcesz gadać. No to trudno, cześć frajerze!
Diabeł zaśmiał się wrednie i znowu ruszył do drzwi. Herod zawachał się przez chwilę, ale zaraz oprzytomniał. Nie mógł stać bezczynnie, kiedy jego chcą obalić! A co by się stało z paniennką Jeanne, gdy go zrzucą z tronu! Nie mógł na to pozwolić!
-Nie, nie! Czekaj! Mówiąc szczerze, to był żart, mój panie czarcie! Cóż to- nie znasz się na żarcie? Siadaj, proszę! O co chodzi? Jaka władza? Jacy młodzi?- zapytał uprzejmie.
Szatyn odwrócił się do niego i obdarzył z pozoru uprzejmym uśmeichem. Król ku swojemu nieszczęściu, nie dostrzegł niebezpiecznego błysku w oczach rozmówcy. Wysłannik piekła skorzystał niemal od razu z zaproszenia i rozsiadł się na miękkiej satynowej sofie.
-Powiem więc bez lania wody. Jest na świecie już król młody. W Betlejemie się narodził...- Wypowiedź diabła została przerwana głośnym śmiechem.- O co ci znów, kurde, chodzi?! 
-W mym kólestwie nowa władza? Panie szatan, pan przesadza!
W Betlejemie- diabełeczku. Mam agentów w tym miasteczku! Wciąż przynoszą mi nowiny i nie ma groźnej tam dzieciny!
Szatyn w tym momęcie naprawdę zaczął się zastanawiać jak ten idiota dostał się do władzy.
-Przestań mnie ty denerwować! Z kim ja muszę tu pracować!- westchnął zażenowany i oparł głowę o rękę.- Myśł troszeczkę! Myśł o chwili gdy trzej królowie tu przybyli!
Herod zastanowił się przez chwilę, a w jego oczach wręcz odbijał się napis "loading".
-Owszem byli...-mruknął po chwili, błądząc spojrzeniem po suficie.- Powiedzieli że jakiegoś króla chcięli uczcić niskim swym pokłonem i za gwiazdy szli ogonem. Nie, nie byli niebezpieczni. TO wariaci jacyś śmieszni!
Diabeł ostatkiem swojej woli powstrzymał się od uderzenia czołem w stół.
-Toż to głupek! Tępa strzało! Trzech ich naraz zwariowało?! Przyszli oni w twoje ziemie, uczcić króla w Betlejemie! I uczcili! Darem złotym! Nie wiedziałeś głupcze o tym?!
Mężczyzna pobladł tak, że jego twarz była prawie tak jasna jak jego mundur. Osunął się na krześle i ze strachem wpatrywał się w młodzieńca, by po chwili wyskoczyć na równe nogi.
-Więc naprawdę jest król nowy? Zamach stanu już gotowy? Nie ma więc co dłużej zwlekać! Brać Panienkę i uciekać!- krzyknął w panice blondyn i zaczął biegać niespokojnie po komnacie.- Obym zdążył! Boże drogi! Szybko! Złoto!-no i w nogi!
Szatyn dłuższą chwilę napawał się widokiem roztrzęsionego króla.  Wkońcu jednak musiał zadziałać, więc podpierając się o kolana i ciężko wzdychając wstał. Podszedł spokojnie do władcy i pchnął go z niezwykłą siłą na fotel.
-Siadaj! Spokój! Po co trwoga?- jęknął znudzony.- Po co zaraz wzywać Boga! Słuchaj dobrze, ten król to przecie jeszcze małe dziecię! Nim dorośnie, by ci wadzić, możesz teraz je tu... zgładzić!
Okularnik spojrzał zdziwiony na rozmówcę, jakby zapominając z kim ma doczynienia.
"Wzdrygam się, gd on tak gada... O, szatańska jest to rada..." pomyślał.
-Gdy władza zagrożona... Trudno, rzecz postanowiona! Niechże, zgnie król ten nowy! Już na zbrodnię jam gotowy!- powidział pewnie i stnął dumnie wyprężony.
Czarnooki warknął opadając z sił. Nie sądził że trafi na kogoś takiego. Zmusił się do uśmiechu i podniusł wzrok.
-Stój, poczekaj, miły draniu! Co ty wiesz o zabijaniu!- prychnął z pogardą.- Wszak od tego masz żołnierzy! Im się rozkaz ten powierzy!
Herod skinął głową na znak zgody.
-Słusznie mówisz. Każę zabić wszystkie dzieci! Wszak i jego głowa zleci!
Rogacz ożywił się nieco, gdy do głowy wpłynęła mu wizja mordu w Betlejem. 
-Dobrze mówisz, no, mój królu! Sprawisz ludziom morze bólu! Tak- pomysły was- tyranów gorsze są niż nas- sztanów! A więc zrób tak, spraw się dzielnie!- zaśmiał się i odwrócił tak by okularnik go nie usłyszał.- A zarobisz na patelnie.
Król jeszczę przez chwilę obmyślał szczegóły planu. Gdy był już pewny przyjrzał się jeszcze diabłowi. Ten nic sobie z tego nie robiąc wylegiwał się dalej na kanapie z przymkniętymi oczami i zadowolonym uśmiechem. Postanowił wezwać hetmana. Chwilę później drzwi się otwrzyły, a do komnaty wszedł żołnież. Tak jak pozostali miał biały mundur z długim płaszczem na którym widniał szkarłatny "X".
-Jaki rozkaz jaśnie panie?- zapytał schylając głowę.
-Bierz żołnierzy, nie się stanie!- zagrzmiał blondyn.- Do Betlejem rusz hetmanie i tam wszystkie, bez różnicy, zabij dzieci w okolicy!
-Co mam zrobić?! Jaśnie Panie! Żart to jakiś?! Czy...
-Hatmanie!- krzyknął Marco.- Jasno chyba rozkaz dany! Ma być zaraz wykonany!
Mężczyzna spuścił wzrok i skłonił się nisko. Powolnym krokiem wycofał się z komnaty. Gdy tylko wyszedł diabeł zaklaskał radośnie. 
-Więc korona ocalona! Pójź zbrodniarzu w snu ramiona! Idźże teraz, odpoczywaj, bardzoś się natrudził chyba...
Długowłosy objął okularnika ramieniem (obiecując sobie że je później zdezynfekuje) i zaprowadził go do drzwi sypialni. Kiedy Heron zniknął w sąsiednim pomieszczeniu na twarzy szatyna pojawił sie paskudny uśmiech, a w oczach zapłonęły płomienie.
-I ja także lecę sobie, zrobię kocioł dobry tobie - zasmiał się po czym zniknął w czarnym dymie.
Gdy wszyscy się rozweszli, a wokół znowu zapanowała cisza, z ukrycia wyszła służąca Jagna. 
-A ten Herod- czort wcielony! Wiem już, czemu nie ma żony! Ale nie ma co się chować, trzeba szybko biec, ratować! Ostrzec Marię i Józefa, niech z Dzieciątiem stąd ucieka!
Wymruczała jeszcze kilka nieskłanych zdań krążąc wokoło. Wkońcu jednak uspokoiła się dostatecznie i wybiegła na korytarz. Ktoś musiał donieść o tych piekielnych paktach!
Drogę z zamku do Betlejem przemierzała armia z Hetmanem na czele. Wszyscy uzbrojeni i gotowi. Dowódca jednak wysłał swoich ludzi w miasto, a sam ruszył na obrzeża. Tak mu podpowiadała intuicja. Nawet nie wiedział kiedy zaczął swój monolog.
-U Heroda ja już służę lat dwadziescia, może dłużej, w iluż bitwach zwyciężyłem, ile razy ranny byłem... Nigdy ja się nie poddałem, za Heroda krew przelałem... Zawsze w niego ja wierzłem, życie gotów oddać byłem. No, a teraz tu zdradziecko idę zabić małe dziecko...  Co ja robię? Dobry Boże, po com takiej chwili dożył... Tysiąc dzielnych mych żołnierzy w tej krainie mord już szerzy. Lecz rozkazu ja nie dałem. Sam im dał go król! Widziałem! Nigdy ja się nie odważę? Spełnić to, co rozkaz każe, zabić dziecko . Lecz iść muszę chociaż ból rozsadza duszę.
Nie zoriętował się gdy był już przed stajenką. Wtedy drzwi się otworzyły i pojawili się w nich pasterze. Jeden trzyłam drewniany miecz, a drugi linę.
-Hej pasterze, zejść mi z drogi!- krzyknął do nich Hetman.
-Co też Pana tu sprowadza- zagadnął jeden.
-Rozkaz mi wydała władza- odpowiedział sztywno wojskowy.-Więc zejść z drogi! Nie słyszycie?! Jak nie, zapłacicie życiem! Zabić nawet jam gotowy! 
-Ale Hetman dziś nerwowy... Cóż za rozkaz to szalony przygnał cię tu w nasze strony? 
-Może Ryu, on zdradziecko przybył zamordować dziecko?! 
-Skąd to wiecie?! Zdrada! Zdrada!- krzyknął Hetman.
Już chciał sięgać po broń, kiedy pasterze rzucili się na niego z niebywałą prędkością. W końcu zdarzało się że musięli ganiać za owcami. Czarnowłosy wybił dowódcy szablę jednym płynnym ruchem, a blondyn związał zanim ten zrozumiał co się stało. Wtedy ze stajenki wyleciały anioły a za nimi wyszli Maria z Józefem, oraz królowie i Jagna, która przyszła chwilę temu wszystkich ostrzec.
-Świetnie chłopcy, dawać tego, złego sługę diabelskiego!- zawołała anielica. 
-Patrz ty, kogo zabić chciałeś! Lecz się nieźle wpakowałeś... Lecz co teraz z nim zrobimy... - powiedział anioł przeczesując włosy.
-Teraz wolno go puścimy- zarządziła stanowczo Maria.
-Że jak? Slucham?!- Zdziwili się Faust i Ryu.
-Hej, nic krzyczcie tak, pasterze, bo Jezusa obudzicie i Go jeszcze przestraszycie!- uciszył ich Józef. 
-Dobrze. Cicho już będziemy, ale puścić go nie chcemy!
-Dobrze mówią Mario droga, wszak on chciał tu zabić Boga!- dodała Jagna. 
-Nie On nie chciał krzywdy dziecka! Obca jest mu myśl zdradziecka. Znam ja jego serce lepiej... Matką Boga jestem przecież.- Maria trwała dalej przy swoim.
Józef przyglądał się temu i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zachęcił Hetmana by ten sam powiedział coś na swoje usprawiedliwienie.
-Nie wiem, czy mi uwierzycie... Lecz Przysięgam na me życie, obym się ja nie mógł zbawić, jeśli chciałem go tu zabić... 
-Po coś więc tu do nas przyszedł?- John nie dawał za wygraną.
-Jam ratował Jego życie, aby inny go nie zabił! Jam się właśnie sam tu zjawił!Ja mam honor! Poki żyję dziecka nigdy nic zabiję! Jam żołnierzem jest nie katem!- krzyknął zrozpaczony dowódca.
Po krótkiej naradzie z małżonką Józef zwrócił się do niego z szerokim uśmiechem.
-A więc jesteś nam tu bratem! Puśćcie go mili panowie! Hetmanie, myślę sobie... Zostań z nami jak najdłużej! Wierną służbą, zbawisz siebie!
I tak oto mieli oni kolejnego po swojej stroni. Zaprosili Hetmana do środka i ugościli. Nim położyli się spać, razem zaśpiewali.
Tak więc Jezus ocalony! A nazajutrz, w obce strony! Egipt gościć będzie Boga, ale szybko mnie trwoga i powrócom dni wesela, wróci Pan do Izraela. Bo tu musi ludzi zbawić, zgładzić grzech, swój lud wybawić! I tu umrzeć Mu potrzeba, by otworzyć nam kraj nieba.
Trzeba jeszcze, moi mili, byśmy teraz zobaczyli co z Herodem. Jak króluje? Mówią że coś źle się czuje.
Właśnie w przedsionku piekła dla Heroda wejście szykuje diabeł. 
-Zanim kocioł zmontowałem, cały się aż zasapałem.-westchnął prostując się.- By Heroda dręczyć, warto trochę się pomęczyć!
Wtedy otworzyły się wrota prowadzące do środkowej części piekła, czyli miejsca "zamieszkania" diabłów i pojawiły się w nich dwie postacie. Jedna dziewczyna o wężowych oczach i czarnych włosach z czerwonymi końcówkami. Trzymała za rączkę małą ciemnoskórką dziewczynkę z afro z którego wystawały różki.
-Hao-sama, zimno, ja się studzę!- pisnęła dziewczynka gdy podeszły bliżej.
-A ja strasznie się tam nudzę- prychnęła Yami i opadła na ziemię. Zmierzyła przyjaciela wyczekującym spojrzeniem.
-Nie kręć mi się koło nosa!- syknął Hao, gdy dziewczyna podstawiła mu haka.- Usiąść, patrzeć, obserwować! A ja będę tu pracować.
Długowłosy pstryknął palcami, a wtedy pojawił się kłąb dymu z kórego wypadł Herod.
-No Herodzie, dość już spania!- zawołał do podnoszącego się z zimnej posadzki króla.- Przyszła pora umierania! Jakie winy, taka kara, a twoja się przbrała miara.
Władca zerwał się na równe nogi i rozejrzał się nerwowo.
-Rety, co ty! Hej, szatanie! Co wyprawiasz, co się stanie!?
-Coż Herodku, jak się rzekło: wina, zbrodnia, kara, piekło!- zaśmiał się szatyn wyliczjąc na palcach.- W smole będziesz już królować! Po wiek wieków się gotować!
-Hej! Ja żyje! To za wcześnie!- wrzasnął przerażony blondyn i zaczął się wycofywać.
Wtedy Opacho zaklaskała radośnie rączkami, a przez wrota wpadła do pomieszcenia postać w czarnym płaszczu. Rzuciła się Herodowi na ramiona, a ten poczuł jak opuszczją go wszystkie silły. Postać oderwała się od niego i wepchnęła do kotła, który był przejściem do najgłebszych poziomów piekła.
-Przykro mi, umarłeś we śnie... Już na ciebie czeka piekło! Oj, przyjmiemy cię tam ciepło!
Yami zerwała się na równe nogi i wzięła Opacho na ręce. Obie zaśpiewały:
-Będziemy ciąć Herodka w kosteczki i smarzyć go na skwareczki!
Tak to, zbrodnia nie popłaca! Jaka praca- taka płaca! Człowiek musi popracować, żeby w niebie wylądować. Lecz zostawmy już Heroda. Nie jest nam go wcale szkoda.
Stoi święta tu rodzina, Maria czule tuli syna. Przy Nim inni się zbierali. Pastuszkowie, aniołowie, Jagna, Hetman, Trzej Królowie. Oni byli z nim w potrzebie- Teraz wszyscy są już w niebie! Bo za dobre, święte życie, Bóg nagrodzi nas obficie. Trzeba o tym nam pamiętać, zwłaszcza teraz, kiedy święta są Bożego Narodzenia!

*Gdy opadła kurtyna*
Yoh: Udało się! W końcu!*ściąga kostium Józefa*
Wszyscy: Yeah!
Anna: A tak przy okazji... Gdzie EleCat?
Yami: Szukałam jej, ale niegdzie nie znalazłam.
Choco: Kosmici!!
Hao: *facepalm* Ehh a gdzie ona może być podczas występów?
*otwiera szafę z której wylatuje autorka*
Ja:Eeee... Cześć?
Anna: Przez cały czas TAM siedziałaś?!
*wszyscy odsuwają się na bezpieczną odległość*
Anna:Niech ci będzie... daruje ci... w końcu są święta.
Ja: Właśnie! Wesołych Świąt!
*zbiorowy hug*
Wesołych Świąt!



Za wszystkie błędy przepraszam.
Przepisując po nocy nie miałam siły ich poprawić... ^^'