sobota, 26 grudnia 2015

Świąteczny Oneshot!

Witam wszystkich po długiej nie obecności! Życzę wszystkim wesołych, spokojny świąt spędzonych z rodziną, dużo weny i czasu na relaks i żeby spełniły się wasze wszystkie marzenia!!! I dziękuję tym, którzy czytali, czytają i być może będą czytać moje wypociny! Jesteście dla mnie prawdziwą inspiracją! A teraz zapraszam do czytania!

Noc już czarna, noc ponura.
Straszny nawet cień na murach.
Noc ta trwa już lat tysiące chociaż świeci księżyc, słońce.
Lecz nadzieja też jest dana,
Przyjdzie Mesjasz z woli Pana.
Bożą mocą ludzkości zbawi.
Ale kiedyż on się zjawi?
To ta noc to wszystko zmieni.
Zejdzie wkońcu władca ziemi,
Da nam pokój, zło naprawi,
Już go chór aniołów sławi!

A w niczym niezmąconej nocnej ciszy rozległ się śpiew.
"Gloria, gloria, gloria in excelsis Deo"
Chmury rozstąpiły się, a z nieba zeszły dwie świetliste istoty. Oboje w długich szatach i z pierzastymi skrzydłami. Jedną zwali Meene, a jej towarzysza John.
Podlecieli do dwóch śpiących przy ognisku pasterzy. Jeden o bardzo jasnej cerze i blond włosach zwał się Faust, a drugi o niecodziennej sterczącej fryzurze, Ryu.
-Raduj się o ludzkie plemię, przyszedł Jezus już na ziemię.W dziecka zjawił się osobie, w nędznej szopie On - Bóg-człowiek!- powiedział John z zachwytem.
-Więc czym prędzej pośpieszajcie!- dopowiedziała Meene, lecz odpowiedziała jej tylko cisza.
Anioły jeszcze przez chwilę próbowały zwrócić uwagę pasterzy. Mimo wielkich chęci, ich starania nic nie dały.
-Chyba chorzy oni może? Lub nieżywi?- Zaniepokoiła się Meene.- Nie! Mój Boże! Chrapią!
Anioły spojrzały na siebie niezadowolone.
-Wstawać!- krzyknęli razem.
Pierwszy obudził się pasterz o czarnych włosach uczesanych w dziwną fryzurę, zwany Ryu.
-Co jest? Wróg, szpieg... zwierze!- wrzasnął przerażony.
-Nawet wyspać się nie dadzą?- jęknął drugi o blond włosach, Faust.
-Ale dobrze wam poradzą!- burknął wciąż zniezadowolony John. Nie mógł uwierzyć jak można spać kiedy Bóg przychodzi na świat.
-Toż to jakieś zjawy przecie! Boże drogi, czego chcecie?!- pisnął czarnowłosy wyglądając zza towarzysza.
-O duchowie ze skrzydłami, co wy chcecie zrobić z nami? powiedział swoim melodyjnym głosem Faust.
Wtedy jednak Ryu padł na kolana przed aniołami i zaczął szybko się kłaniać.
-My nic złego nie czynimy, stad strzeżemy, trochę śpimy. Czemu zabić nas tu chcecie?-lamnetował.
-Boże Drogi, co on plecie?-Meene złapała się za głowę.
John mimo że był aniołem to już tracił cierpliwość do nieogarniętego pasterza. Wzią kilka głębokich wdechów, by nie krzyknąć na niego.
-Nie jesteśmy my wrogami, ale z nieba aniołami!- westchnął.
-Wysłał  do was nas Bóg z nieba, bo nownę wiedzieć trzeba wam radosną. W Betlejemie Mesjasz Pan przyszedł na ziemię!- Uśmiechnęła się ciepło Meene i zleciała niżej.
-O, radosna to nowina! Mów gdzie znajdziemy Boga Syna?- zapytał melodyjnie blondyn.
Anioly wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
-Pan w ubogim leży żłobie, bo do wszystkich przyszedł ludzi- zaczęła anielica.
-W stajeneczce w Betlejemie, Bóg w żłóbeczku cicho drzemie- dodał John wskazując w stronę niedalekiego miasteczka.
-Więc już dłużej nie zwlekajmy, do Betlejem pośpieszajmy!- zawołał Ryu i ruszył przed siebie.
-Czekaj, bracie, no a stada?- zapytał Faust.
-Niechaj nimi Pan Bóg włada!- Trójkę doszedł krzyk majaczącej na horyzoncie sylwetki.
Spojrzęli na siebie zdziwieni, jednak po chwili wzruszyli ramionami.
-Jakieś dary weźmy Panu na ofiary- mruknął blondyn i zaczął grzebać w swoich rzeczach.
-Kto co ma tu najlepszego niechaj weźmie, a do tego swoje serce Bogu złoży. To największy jest dar Boży!- Klasnęła w dłonie Meene.
Lecz już idźcie! Szybko! Prędko! Bo królowie pierwsi klękną i oddadzą pokłon Panu!- zawołał John, który poczuł rywalizację.
Wtedy ni stąd ni zowąd pojawił się drugi z pasterzy, pełen zapału.
-O, niedoczekanie panom! To my pierwsi być musimy, pierwsi czoła swe skłonimy! Wszak historia nas spamięta, żeśmy spali jak bydlęta, zamiast swego witać Boga!
Chwyciwszy swojego towarzysza za ramię, czrnowłosy pobiegł przed siebie, w stronę Betlejem.
Tymczasem w Betlejem wszystko ucichło. Maria dzieciątko swe do snu kołysała, a Józef z radosnym uśmiechem czuwał przy nich. Nawet zwierzęta strały się jakoś pomóc, bo świadome były obecności Boga. Czasem coś przyniosły, a czasem po prostu przytulały się do ludzi pomagając im się ogrzać. Mały Jezusek uśmiechał się do nich, jednak zasnąć nie chciał. Wciąż wyglądał jakby na kogoś czekał.
-Czemu mi, mój skarbie, ciągle zasnąć nie chcesz? Czemu w dal spoglądasz, kogo ci potrzeba? Zaśnij-że mi, zaśnij, moje słonko z nieba- szpnęła mu cicho.
Nagle, w środku nocy doszły ich głosy. Józef zaciekawiony wyszedł ze stajenki i dostrzegł ludzi zamierzających w ich stronę.
-Idzie ku nam, Mario, jakaś karawana- oznajmił po chwili obserwacji.- Myślę że to są królowie, bo po co korony mieliby na głowie?
Stał tak jeszcze chwilę, kiedy dostrzegł jak szybko się zbliżają.
-Zaraz tutaj będą. Lecz oczom nie wierzę! Z drugiej strony biegną też pasterze! Ależ oni pędzą! Czy ich tam kto  goni? Wiesz co, Mario? Królów chcą przegonić! Lecz cóż to?!- królowie także, znać, przyśpieszają! Nic ja nie rozumiem. Wyścig jakiś mają?- Józef wczuł się w rolę komentatora.
Maria westechnęła, spoglądając z uśmiechem na dziecko.
-Nie trwóż się Józefie- do dzieciątka biegną.
-Biegną do Jezusa?- skąd to możesz wiedzieć?- zapytał wracając do środka.
-Anioł mi to mówił. Chciałam ci powiedzieć, ale zapomniałam. Biegną złożyć dary i hołd Jemu oddać. I pewnie chcą zdążyć jedni przed drugimi. Kiedy tu przybędą, zatroszcz się nad nimi.
Józef z uśmiechem skiną głową i poszedł po wodę dla nadchodzących gości. Gdy wrócił cała piątka przybyłych łapała oddechy po wyścigu. Wkońcu odezwał się czarnowłosy pasterz:
-Ha, jesteśmy pierwsi!
-Ledwieśmy zdążyli...-wysapał jego towarzysz.
-Żeście tu wygrali, temu zawdzięczacie, że koron tak ciężich na głowach nie macie!- Oburzył się fioletowowoły król.
-No i to, zabrania nam też etykieta, by król miał przez pole latać jak rakieta!- dodał drugi o niebieskich włosach.
-Dlategośmy dla was tutaj wygrać dali!- dopowiedział trzeci z afro.
Tak właśnie rozpętała się wojna na słowa i argumenty między królami, a pasterzami. Anioły załamały się. Jak oni tak mogą?
-Czyście się czegoś po drodze napili? Do Jezusa szliście dary złożyć. Więc mi się nie kłućcie i zaraz pogódźcie!- jęknęła Meene.
-Jezus się rozpłakał od tych waszych krzyków! Pogódźcie sie prędko i bądźcie już cicho!- dodał John nieprzychylnym tonem, wsazując na Małego w oczkach którego błyszczały łezki.
-Pan Bóg przez nas płacze?- wybaczcie, królowie, ot, żeśmy wyścig wymyślili sobie!- powiedział ze skruchą Ryu.
Królowie także przeprosili i w stajence wspólnie dary złożyli. Wtedy dopiero Dzieciątko zamknęło oczka i zanęło.
Niedaleko od miasteczka zwanego Betlejem, widniał wielki zamek. Na jego straży stało wielu świetnie wyszkolonych strażników i pracowało w nim dziesiątki służących. Każda komnata miała swój unikalny plan i żaden nawet najmniejszy obiekt się nie powtarzał. Zdobienia na meblach, ścianach, suficie i wszystkim innym ociekały złotem. Piękne zamczysko było odwiedzane przez najlepszych muzyków, artystów, poetów i uczonych, a wszstko to dla swojej Srebrnej Panienki robił sam król Herod Marco I. Był on władcą silnym i nieustępliwym, a do tego posiadał własne pojęcie sprawiedliwości. Bezlitośnie pozbywał się każdego, kto podważał ideały jego panienki. Fanatyzm króla stał się w końcu jednym z najczęstszych tematów plotek, którymi wymieniała się służba.
Do komnaty Heroda weszła cichutko, drobna kobieta o zielonych włosach. Miała na sobie fartuszek, a w ręku trzymała miotełkę do kurzu. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą, gdy nikogo nie zobaczyła.
-Zmywam, ścieram, sprzątam kurze, u Heroda w dworze służę- zaczęła rymować z nudów, podczas sprzątania.- Jestem tak jakby...hmmm, o dobre słowo! Kwalifikowaną pomocą domową!
Zachichotała cicho i wróciła do swojego zajęcia. Po paru minutach usłyszała odbijające się w korytarzu echo kroków.
-Oho, idzie Herod!-szepnęła.- Wiem ja już co zrobię, szybko w kąciku schowam się sobie. Wiedzieć dobrze co Herod radzi, jest co powiadać potem dla czeladzi. Niech tylko nie myśli kto że podsłuchje! Ja się po prostu... interesuję!
Gdy tylko kobieta schowała się za zasłoną, drzwiy komnaty otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł zmęczony Marco. Właśnie wrócił z obrad urzędników i nawet wizyta u panieniki Jeanne nie uspokoiła go. Opadł na jeden z foteli, cieżko wzdychając.
-Wszędzie zdrajcy, służba droga- zaczął mamrotać pod nosem.- Każdy pragnie abdykacji! Wciąż chcą tej tam-demokracji! Nie pozwolę! Jestem królem! Panem świata i wogóle. Kto na drodze mej dziś stanie, straszną karę wnet dostanie!
Król zatracony w swym monologu i rozmyślaniach nie zauważył zbierającego się w najciemniejszym kącie pokoju, czarnego dymu. Po chwili wyszła z niego mroczna postać. Był to chłopak, wyglądający na dużo młodszego od władcy, o brązowych, długich włosach. Ubrany był na czarno, a całą jego postać charakteryzowały czerwone rogi na głowie. 
-Brawo, brawo, mój Herodzie, silne rządy są dziś w modzie!-Zaklaskał młodzieniec, podchodząc biżej.
-Ktoś ty?! Jakżeś się tu dostał? Pilnowania dałem rozkaz!- krzyknął przestraszony blonyn, zrywając się z fotela.
-Więc rozstrzelać rozkaż straże! Bo, jak widzisz, ja tu włażę. Tyle że to nic nie zmieni, bom ja panem świata cieni. I jak zechcę, tak tu stanę! Zwą mnie diabłem vel szatanem!- powiedział gość kłaniając się.
-Boże! Diabeł!!- wrasnął już całkiem przerażony Marco.
Wyciągnął szable i wycelował nią w stronę wysłannika piekieł. Ten jednak nie przejął się tym, na co wskazywał wciąż obecyn na jego twarzy uśmieszek.
-Po co wzywasz tu imienia niebieskiego? Jam jest twoim przyjacielem! Dogadamy się kolego- zagadnął wesoło szatyn.
-O czym będziem rozmawiali?- Zdenerwował się okularnik.- Idź precz! Niech cię piekło spali!
Diabeł wywrócił tylko znydzony oczami i odwrócił się plecami do rozmówcy.
-Nie chcesz dzisiaj ze mną mówić... Trudno, to cię może zgubić. Cóż! Niech włądzę biorą młodzi!- zaczął kierować się w stronę wyjścia.
-Czekaj, czekaj! O co chodzi?- zapytał zdezoriętowany blondyn.
-Nic takiego... tylko tyle żeś już królem tylko chwilę.-Machnął ręką długowłosy.- Nowy król wnet zacznie władać. Chciałem pomóc, nie chcesz gadać. No to trudno, cześć frajerze!
Diabeł zaśmiał się wrednie i znowu ruszył do drzwi. Herod zawachał się przez chwilę, ale zaraz oprzytomniał. Nie mógł stać bezczynnie, kiedy jego chcą obalić! A co by się stało z paniennką Jeanne, gdy go zrzucą z tronu! Nie mógł na to pozwolić!
-Nie, nie! Czekaj! Mówiąc szczerze, to był żart, mój panie czarcie! Cóż to- nie znasz się na żarcie? Siadaj, proszę! O co chodzi? Jaka władza? Jacy młodzi?- zapytał uprzejmie.
Szatyn odwrócił się do niego i obdarzył z pozoru uprzejmym uśmeichem. Król ku swojemu nieszczęściu, nie dostrzegł niebezpiecznego błysku w oczach rozmówcy. Wysłannik piekła skorzystał niemal od razu z zaproszenia i rozsiadł się na miękkiej satynowej sofie.
-Powiem więc bez lania wody. Jest na świecie już król młody. W Betlejemie się narodził...- Wypowiedź diabła została przerwana głośnym śmiechem.- O co ci znów, kurde, chodzi?! 
-W mym kólestwie nowa władza? Panie szatan, pan przesadza!
W Betlejemie- diabełeczku. Mam agentów w tym miasteczku! Wciąż przynoszą mi nowiny i nie ma groźnej tam dzieciny!
Szatyn w tym momęcie naprawdę zaczął się zastanawiać jak ten idiota dostał się do władzy.
-Przestań mnie ty denerwować! Z kim ja muszę tu pracować!- westchnął zażenowany i oparł głowę o rękę.- Myśł troszeczkę! Myśł o chwili gdy trzej królowie tu przybyli!
Herod zastanowił się przez chwilę, a w jego oczach wręcz odbijał się napis "loading".
-Owszem byli...-mruknął po chwili, błądząc spojrzeniem po suficie.- Powiedzieli że jakiegoś króla chcięli uczcić niskim swym pokłonem i za gwiazdy szli ogonem. Nie, nie byli niebezpieczni. TO wariaci jacyś śmieszni!
Diabeł ostatkiem swojej woli powstrzymał się od uderzenia czołem w stół.
-Toż to głupek! Tępa strzało! Trzech ich naraz zwariowało?! Przyszli oni w twoje ziemie, uczcić króla w Betlejemie! I uczcili! Darem złotym! Nie wiedziałeś głupcze o tym?!
Mężczyzna pobladł tak, że jego twarz była prawie tak jasna jak jego mundur. Osunął się na krześle i ze strachem wpatrywał się w młodzieńca, by po chwili wyskoczyć na równe nogi.
-Więc naprawdę jest król nowy? Zamach stanu już gotowy? Nie ma więc co dłużej zwlekać! Brać Panienkę i uciekać!- krzyknął w panice blondyn i zaczął biegać niespokojnie po komnacie.- Obym zdążył! Boże drogi! Szybko! Złoto!-no i w nogi!
Szatyn dłuższą chwilę napawał się widokiem roztrzęsionego króla.  Wkońcu jednak musiał zadziałać, więc podpierając się o kolana i ciężko wzdychając wstał. Podszedł spokojnie do władcy i pchnął go z niezwykłą siłą na fotel.
-Siadaj! Spokój! Po co trwoga?- jęknął znudzony.- Po co zaraz wzywać Boga! Słuchaj dobrze, ten król to przecie jeszcze małe dziecię! Nim dorośnie, by ci wadzić, możesz teraz je tu... zgładzić!
Okularnik spojrzał zdziwiony na rozmówcę, jakby zapominając z kim ma doczynienia.
"Wzdrygam się, gd on tak gada... O, szatańska jest to rada..." pomyślał.
-Gdy władza zagrożona... Trudno, rzecz postanowiona! Niechże, zgnie król ten nowy! Już na zbrodnię jam gotowy!- powidział pewnie i stnął dumnie wyprężony.
Czarnooki warknął opadając z sił. Nie sądził że trafi na kogoś takiego. Zmusił się do uśmiechu i podniusł wzrok.
-Stój, poczekaj, miły draniu! Co ty wiesz o zabijaniu!- prychnął z pogardą.- Wszak od tego masz żołnierzy! Im się rozkaz ten powierzy!
Herod skinął głową na znak zgody.
-Słusznie mówisz. Każę zabić wszystkie dzieci! Wszak i jego głowa zleci!
Rogacz ożywił się nieco, gdy do głowy wpłynęła mu wizja mordu w Betlejem. 
-Dobrze mówisz, no, mój królu! Sprawisz ludziom morze bólu! Tak- pomysły was- tyranów gorsze są niż nas- sztanów! A więc zrób tak, spraw się dzielnie!- zaśmiał się i odwrócił tak by okularnik go nie usłyszał.- A zarobisz na patelnie.
Król jeszczę przez chwilę obmyślał szczegóły planu. Gdy był już pewny przyjrzał się jeszcze diabłowi. Ten nic sobie z tego nie robiąc wylegiwał się dalej na kanapie z przymkniętymi oczami i zadowolonym uśmiechem. Postanowił wezwać hetmana. Chwilę później drzwi się otwrzyły, a do komnaty wszedł żołnież. Tak jak pozostali miał biały mundur z długim płaszczem na którym widniał szkarłatny "X".
-Jaki rozkaz jaśnie panie?- zapytał schylając głowę.
-Bierz żołnierzy, nie się stanie!- zagrzmiał blondyn.- Do Betlejem rusz hetmanie i tam wszystkie, bez różnicy, zabij dzieci w okolicy!
-Co mam zrobić?! Jaśnie Panie! Żart to jakiś?! Czy...
-Hatmanie!- krzyknął Marco.- Jasno chyba rozkaz dany! Ma być zaraz wykonany!
Mężczyzna spuścił wzrok i skłonił się nisko. Powolnym krokiem wycofał się z komnaty. Gdy tylko wyszedł diabeł zaklaskał radośnie. 
-Więc korona ocalona! Pójź zbrodniarzu w snu ramiona! Idźże teraz, odpoczywaj, bardzoś się natrudził chyba...
Długowłosy objął okularnika ramieniem (obiecując sobie że je później zdezynfekuje) i zaprowadził go do drzwi sypialni. Kiedy Heron zniknął w sąsiednim pomieszczeniu na twarzy szatyna pojawił sie paskudny uśmiech, a w oczach zapłonęły płomienie.
-I ja także lecę sobie, zrobię kocioł dobry tobie - zasmiał się po czym zniknął w czarnym dymie.
Gdy wszyscy się rozweszli, a wokół znowu zapanowała cisza, z ukrycia wyszła służąca Jagna. 
-A ten Herod- czort wcielony! Wiem już, czemu nie ma żony! Ale nie ma co się chować, trzeba szybko biec, ratować! Ostrzec Marię i Józefa, niech z Dzieciątiem stąd ucieka!
Wymruczała jeszcze kilka nieskłanych zdań krążąc wokoło. Wkońcu jednak uspokoiła się dostatecznie i wybiegła na korytarz. Ktoś musiał donieść o tych piekielnych paktach!
Drogę z zamku do Betlejem przemierzała armia z Hetmanem na czele. Wszyscy uzbrojeni i gotowi. Dowódca jednak wysłał swoich ludzi w miasto, a sam ruszył na obrzeża. Tak mu podpowiadała intuicja. Nawet nie wiedział kiedy zaczął swój monolog.
-U Heroda ja już służę lat dwadziescia, może dłużej, w iluż bitwach zwyciężyłem, ile razy ranny byłem... Nigdy ja się nie poddałem, za Heroda krew przelałem... Zawsze w niego ja wierzłem, życie gotów oddać byłem. No, a teraz tu zdradziecko idę zabić małe dziecko...  Co ja robię? Dobry Boże, po com takiej chwili dożył... Tysiąc dzielnych mych żołnierzy w tej krainie mord już szerzy. Lecz rozkazu ja nie dałem. Sam im dał go król! Widziałem! Nigdy ja się nie odważę? Spełnić to, co rozkaz każe, zabić dziecko . Lecz iść muszę chociaż ból rozsadza duszę.
Nie zoriętował się gdy był już przed stajenką. Wtedy drzwi się otworzyły i pojawili się w nich pasterze. Jeden trzyłam drewniany miecz, a drugi linę.
-Hej pasterze, zejść mi z drogi!- krzyknął do nich Hetman.
-Co też Pana tu sprowadza- zagadnął jeden.
-Rozkaz mi wydała władza- odpowiedział sztywno wojskowy.-Więc zejść z drogi! Nie słyszycie?! Jak nie, zapłacicie życiem! Zabić nawet jam gotowy! 
-Ale Hetman dziś nerwowy... Cóż za rozkaz to szalony przygnał cię tu w nasze strony? 
-Może Ryu, on zdradziecko przybył zamordować dziecko?! 
-Skąd to wiecie?! Zdrada! Zdrada!- krzyknął Hetman.
Już chciał sięgać po broń, kiedy pasterze rzucili się na niego z niebywałą prędkością. W końcu zdarzało się że musięli ganiać za owcami. Czarnowłosy wybił dowódcy szablę jednym płynnym ruchem, a blondyn związał zanim ten zrozumiał co się stało. Wtedy ze stajenki wyleciały anioły a za nimi wyszli Maria z Józefem, oraz królowie i Jagna, która przyszła chwilę temu wszystkich ostrzec.
-Świetnie chłopcy, dawać tego, złego sługę diabelskiego!- zawołała anielica. 
-Patrz ty, kogo zabić chciałeś! Lecz się nieźle wpakowałeś... Lecz co teraz z nim zrobimy... - powiedział anioł przeczesując włosy.
-Teraz wolno go puścimy- zarządziła stanowczo Maria.
-Że jak? Slucham?!- Zdziwili się Faust i Ryu.
-Hej, nic krzyczcie tak, pasterze, bo Jezusa obudzicie i Go jeszcze przestraszycie!- uciszył ich Józef. 
-Dobrze. Cicho już będziemy, ale puścić go nie chcemy!
-Dobrze mówią Mario droga, wszak on chciał tu zabić Boga!- dodała Jagna. 
-Nie On nie chciał krzywdy dziecka! Obca jest mu myśl zdradziecka. Znam ja jego serce lepiej... Matką Boga jestem przecież.- Maria trwała dalej przy swoim.
Józef przyglądał się temu i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zachęcił Hetmana by ten sam powiedział coś na swoje usprawiedliwienie.
-Nie wiem, czy mi uwierzycie... Lecz Przysięgam na me życie, obym się ja nie mógł zbawić, jeśli chciałem go tu zabić... 
-Po coś więc tu do nas przyszedł?- John nie dawał za wygraną.
-Jam ratował Jego życie, aby inny go nie zabił! Jam się właśnie sam tu zjawił!Ja mam honor! Poki żyję dziecka nigdy nic zabiję! Jam żołnierzem jest nie katem!- krzyknął zrozpaczony dowódca.
Po krótkiej naradzie z małżonką Józef zwrócił się do niego z szerokim uśmiechem.
-A więc jesteś nam tu bratem! Puśćcie go mili panowie! Hetmanie, myślę sobie... Zostań z nami jak najdłużej! Wierną służbą, zbawisz siebie!
I tak oto mieli oni kolejnego po swojej stroni. Zaprosili Hetmana do środka i ugościli. Nim położyli się spać, razem zaśpiewali.
Tak więc Jezus ocalony! A nazajutrz, w obce strony! Egipt gościć będzie Boga, ale szybko mnie trwoga i powrócom dni wesela, wróci Pan do Izraela. Bo tu musi ludzi zbawić, zgładzić grzech, swój lud wybawić! I tu umrzeć Mu potrzeba, by otworzyć nam kraj nieba.
Trzeba jeszcze, moi mili, byśmy teraz zobaczyli co z Herodem. Jak króluje? Mówią że coś źle się czuje.
Właśnie w przedsionku piekła dla Heroda wejście szykuje diabeł. 
-Zanim kocioł zmontowałem, cały się aż zasapałem.-westchnął prostując się.- By Heroda dręczyć, warto trochę się pomęczyć!
Wtedy otworzyły się wrota prowadzące do środkowej części piekła, czyli miejsca "zamieszkania" diabłów i pojawiły się w nich dwie postacie. Jedna dziewczyna o wężowych oczach i czarnych włosach z czerwonymi końcówkami. Trzymała za rączkę małą ciemnoskórką dziewczynkę z afro z którego wystawały różki.
-Hao-sama, zimno, ja się studzę!- pisnęła dziewczynka gdy podeszły bliżej.
-A ja strasznie się tam nudzę- prychnęła Yami i opadła na ziemię. Zmierzyła przyjaciela wyczekującym spojrzeniem.
-Nie kręć mi się koło nosa!- syknął Hao, gdy dziewczyna podstawiła mu haka.- Usiąść, patrzeć, obserwować! A ja będę tu pracować.
Długowłosy pstryknął palcami, a wtedy pojawił się kłąb dymu z kórego wypadł Herod.
-No Herodzie, dość już spania!- zawołał do podnoszącego się z zimnej posadzki króla.- Przyszła pora umierania! Jakie winy, taka kara, a twoja się przbrała miara.
Władca zerwał się na równe nogi i rozejrzał się nerwowo.
-Rety, co ty! Hej, szatanie! Co wyprawiasz, co się stanie!?
-Coż Herodku, jak się rzekło: wina, zbrodnia, kara, piekło!- zaśmiał się szatyn wyliczjąc na palcach.- W smole będziesz już królować! Po wiek wieków się gotować!
-Hej! Ja żyje! To za wcześnie!- wrzasnął przerażony blondyn i zaczął się wycofywać.
Wtedy Opacho zaklaskała radośnie rączkami, a przez wrota wpadła do pomieszcenia postać w czarnym płaszczu. Rzuciła się Herodowi na ramiona, a ten poczuł jak opuszczją go wszystkie silły. Postać oderwała się od niego i wepchnęła do kotła, który był przejściem do najgłebszych poziomów piekła.
-Przykro mi, umarłeś we śnie... Już na ciebie czeka piekło! Oj, przyjmiemy cię tam ciepło!
Yami zerwała się na równe nogi i wzięła Opacho na ręce. Obie zaśpiewały:
-Będziemy ciąć Herodka w kosteczki i smarzyć go na skwareczki!
Tak to, zbrodnia nie popłaca! Jaka praca- taka płaca! Człowiek musi popracować, żeby w niebie wylądować. Lecz zostawmy już Heroda. Nie jest nam go wcale szkoda.
Stoi święta tu rodzina, Maria czule tuli syna. Przy Nim inni się zbierali. Pastuszkowie, aniołowie, Jagna, Hetman, Trzej Królowie. Oni byli z nim w potrzebie- Teraz wszyscy są już w niebie! Bo za dobre, święte życie, Bóg nagrodzi nas obficie. Trzeba o tym nam pamiętać, zwłaszcza teraz, kiedy święta są Bożego Narodzenia!

*Gdy opadła kurtyna*
Yoh: Udało się! W końcu!*ściąga kostium Józefa*
Wszyscy: Yeah!
Anna: A tak przy okazji... Gdzie EleCat?
Yami: Szukałam jej, ale niegdzie nie znalazłam.
Choco: Kosmici!!
Hao: *facepalm* Ehh a gdzie ona może być podczas występów?
*otwiera szafę z której wylatuje autorka*
Ja:Eeee... Cześć?
Anna: Przez cały czas TAM siedziałaś?!
*wszyscy odsuwają się na bezpieczną odległość*
Anna:Niech ci będzie... daruje ci... w końcu są święta.
Ja: Właśnie! Wesołych Świąt!
*zbiorowy hug*
Wesołych Świąt!



Za wszystkie błędy przepraszam.
Przepisując po nocy nie miałam siły ich poprawić... ^^'

poniedziałek, 9 listopada 2015

21. Tuż przed trzecią rundą

Hejo! Wiem że znowu nie wyrobiłam się tak się tak jak obiecywałam, ale wychodzi na to że kolejne rozdziały zacznę wstawiać jak będę miała czas, siłę i wenę. Nie chce pisać pod presją że mam to napisać na konkretny termin, bo nie potrafię nic napisać zmuszając się. A więc bez przeciągania zapraszam na rozdział!



Yami wolnym krokiem przemierzała ulice Dobie. Wioska jak zawsze tętniła życiem o czym nie zapominała demonica. By nie wzbudzać zainteresowania miała nasunięty na głowę kaptur. Wzrok przez większość czasu miała utkwiony w  niebie na którym widniał delikatny zarys księżyca. Cieszyła się z tego jak rozegrała ostatnią walkę z ojcem. Teraz gdy swoją demonią stronę zepchnęła na samo dno duszy, czuła się jakby lżejsza i pełna energii. Na chwilę spuściła wzrok, by przyjrzeć się przechodniom. Ludzie, czy szamani, teraz nie różnili się od siebie. Zarówno jedni jak i drudzy pędzili przed siebie za marzeniami i nie raz za złudnymi nadziejami. Demonica co jakiś czas przysłuchiwała się co ciekawszym myślom. No dopóki nie nadepnęła ma łapę Hati'emu. Wilk warknął na swoją panią wyrywając ją z transu.
-Gomen- zaśmiała się dziewczyna spoglądając przepraszająco na zwierzaka.
Futrzak tylko zadarł dumnie głowę do góry i kontynuował spacer skocznym krokiem. Wężooka obdarzyła ciepłym spojrzeniem swojego towarzysza, gdy uświadomiła sobie jak ten wyrósł. Zanim wyjechała był dużo mniejszy, a teraz wyglądał już prawie jak dorosły osobnik. Dotarło też do niej jak długo trwa już turniej. Zanim znowu się zamyśliła dostrzegła Hana-gumi. Przyśpieszyła kroku i po chwili dotarła do trójki.
-Cześć wam!- Ściągnęła kaptur, przyciągając kilka ciekawskich spojrzeń.
Czarownice mruknęły niemrawe "hej" nie odrywając wzroku od wystawy sklepowej. Yami nachyliła się nad witryną i nie dostrzegła tam nic interesującego, poza kosmicznymi cenami. Zwróciła się jeszcze raz do drużyny kwiatu.
-Długo tu stoicie?-Próbowała odwrócić ich uwagę od pary butów.
-Od jakiś kilku minut- powiedziała Mari.
Gdy wszystkie trzy skupiły na wężookiej swoją uwagę, ta obdarzyła je uśmiechem.
-A ty nie trenujesz?- zapytała podejrzliwie Kanna.
-Akurat mam wolne- zaśmiała się nonszalancko Yami.
-Jeśli zawiedziesz mistrza Hao! Policzymy się z tobą!- zawołała Mati.
Czarnowłosa mruknęła ciche "Tiaaaa", po czym razem z koleżankami ruszyła w drogę powrotną do obozu.

Yoh kończył powoli swój przydział pompek.
-Jeszcze dwadzieścia...- sapnął.
Gdy została ogłoszona kolejna runda Anna zaczęła przechodzić samą siebie. Prawie cały wolny czas szatyn i jego drużna spędzali na treningach. Słuchawkowy zrezygnował z używania talizmanu, po tym jak Anna zaczęła im towarzyszyć. Oczywiście Kyoyama nie zamierzała się przemęczać i nadzorowała chłopaków siedząc na ramieniu shikigami. Asakura wiedział że nieźle by mu się dostało gdyby jego narzeczona dowiedziała się o tym małym treningowym oszustwie. Szatyn westchnął podnosząc się na nogi i rozejrzał się po okolicy. Trenowali na małej polance (litościwa Anna zrezygnowała z ćwiczeń na rozgrzanej pustyni). Ryu i Faust jeszcze robili pompki, a ich trenerka siedziała na kocu pod drzewem i czytała jakieś pisemko, popijając zimny napój. Chłopak ruszył w jej stronę skupiony na butelkach wody leżących nieopodal blondynki. Gdy był już dość blisko dziewczyna rzuciła mu jedną.
-Skończyłeś ćwiczenia?- zapytała, gdy słuchawkowy zaspokoił pragnienie.
Czarnooki skiną głową i spojrzał na Anne wyczekująco. To że właśnie skończył podstawową część treningu, to nie znaczy że miał już wolne. Zwykle Itako dodawała im jeszcze kilka kółek wokół Dobie, albo godzinę krzesełka.
-Możesz już wracać do domu- mruknęła wracając do lektury czasopisma.
-Że co?-krzyknął zdziwiony szatyn.- Ale jak? Żadnych dodatkowych ćwiczeń? Nic?
-A chcesz żeby ci coś jeszcze zadała?- spytała spoglądając na niego znad gazety.
Tu chłopak zaczął tak się plątać w swoich słowach, że sam nawet nie wiedział co chciałby przekazać.
Medium z jego nie mniej roztrzepanych myśli wyczytała, tyle że niezbyt pali mu się na kolejne okrążenia, czy przysiady.
-Chcesz mieć wolne, czy nie? Jak tak to znikaj mi z oczu, bo się rozmyślę!- Anna próbowała zabrzmieć tak groźnie jak się da, ale Yoh bez problemu wyłapał tą tak usilnie skrywaną nutkę żartu.
-Dzięki Anno- powiedział i posłał jej ciepły uśmiech.
Dziewczyna schowała twarz za gazetą.
-Znikaj- zaśmiała się.
Słuchawkowemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko znikną między drzewami i sprintem puścił się w stronę domu.

sobota, 12 września 2015

20. Pakt z Żelazną Damą

Hejo! Ile to już? *przekartkowuje kalendarz* Miesiąc? O.o
*cisza na sali*
Gomen za taką nieobecność. Pod koniec sierpnia nie miałam pomysłów, a potem zaczęła się szkoła i...
Yami: I nie masz żadnego wartego uwagi usprawiedliwienia.
Tiaaaa... ^^' No co ja mogę powiedzieć. Teraz rodziały powinny pojawiać się bardziej regularnie, ale tak co dwa tygodnie. Jako chociaż małe wynagrodzenie dodaje obrazek z Yoh, Hao i Yami. Mam nadzieje że rozdział jak i rysunek wam się spodobają! :)




Dwóch młodych chłopaków przemierzało Dobie żwawym krokiem. Jeden z szerokim uśmiechem i roześmianymi oczami,a drugi ze spojrzeniem wbitym w czubki butów i naburmuszoną miną. Ren niechętnie szedł za Yoh. Że też dał się na to namówić. Czemu on, a nie chociażby Anna. On nie nadawał się do negocjacji, ale jego przyjaciel miał to w nosie. Tak więc panicz Tao dalej podążał za Asakurą, klnąc pod nosem.

Do obozu białych kitli zawitała dwójka szamanów. Oczywiście nie zostali wpuszczeni, a otoczeni przez celujących do nich X-Laws. Oni jednak niezbyt się tym przejęli i cierpliwie czekali aż Marco raczy się do nich pofatygować. W końcu rzeczony blondyn raczył się zjawić. Zmierzył dwóch chłopaków zimnym spojrzeniem. Spotkał się z twardym i nieprzychylnym wzrokiem Rena i pozornie wesołym Yoh. Jednak w oczach tego drugiego, gdzieś tam głęboko dostrzegł tajemnicy błysk. Zdziwił się bardzo, ale w porę oprzytomniał.
-Czego tu szukacie?-warknął, siląc się na twardy ton.
Asakura uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Zastaliśmy Jeanne?-zapytał uprzejmnie.
-Dla ciebie Panienkę Jeanne-synkną nienawistnie.
Chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu melodyjny głos wyżej wspomnianej. Srebrnowłosa obdarzyła wszystkich jednym ze swoich błogich uśmiechów. Podeszła do przybyszy i przyjrzała im się.
-Zgaduję że przyszliście omówić trzecią rundę turnieju?
Chłopcy skinęli głowami. Żelazna Dama klasnęła radośnie w dłonie i zaprosiła ich do swojego namiotu mimo protestów ze strony Marco. Ren od chwili był kompletnie nieobecny. Wpatrywał się w przywódczynię wapniaków, której powiewające na lekkim wietrze włosy połyskiwały w słońcu. Jego chwilowa niemoc minęła gdy dostał z łokcia od Yoh. Szatyn posłał mu wymowne spojrzenie. Tao zdębiał na chwilę i chciał przywalić przyjacielowi, ale ten przyśpieszył kroku.

Gdy opuścili namiot od razu przybiegł Marco. Wciąż podejrzliwie przyglądał się gościom. Na twarzach całej trójki widniały zadowolone uśmiechy.
-Czyli rozumiem że wszystko ustalone- zaśmiał się Yoh.
-Oczywiście! Liczę na owocną współpracę!- zaświergotała Jeanne.
Blondynowi opadła szczęka. Żelazna Dama zauważywszy to, postanowiła czym prędzej odprowadzić gości do wyjścia z obozu. Pomachała im a pożegnanie, po czym wróciła d siebie.
-Zamknij buzię Marco bo mucha ci wleci- zaśmiała się widząc swojego podwładnego.

-I widzisz, nie było tak źle- zaczął Yoh, gdy byli już niedaleko domu.
Tao mruknął coś niewyraźnego i odwrócił wzrok. Asakura roześmiał się serdecznie widząc reakcje Rena. Nie bez powodu wziął właśnie jego. Przeniósł spojrzenie na błękitne niebo. Na myśl przyszły mu śmiechy jego brata i przyjaciółki. Nie mógł się doczekać, aż będzie mógł wszystko wyjawić i zrobił by to chociażby taraz. Wiedział jednak że jeśli plan jego i Yami ma wypalić, musi się powstrzymać. Na twarz wpłyną mu ciepły uśmiech. Ren przyglądał się Yoh od chwili i był pewny że na pewno nie rozmyśla on o cheeseburgerach. To na pewno był coś ważniejszego.
-Yoh...-zaczął
-Tak?
-Co ty kombinujesz?- zapytał bez owijania w bawełnę.
Szatyn posłał mu swój firmowy wyszczerz, który jednak nie zwiódł panicza Tao.
-Ja nic nie kombinuję!- zapewnił szatyn pod wpływem spojrzenia fioletowłosego.
Właściciel Basona wciąż nieprzekonany wyraźnie to pokazywał. Słuchawkowy widząc że nie zdziała nic gadaniem, a nic innego nie mógł zrobić, postanowił nie ciągnąć tematu.
-Chodźmy już- rzucił i przyśpieszył kroku.

(oczy Yoh na szkicu dziwnie mnie przerażały O.o)

czwartek, 13 sierpnia 2015

19. Witaj trzecia rundo!

Hejka! Dzisiaj kolejny rozdział! Już od jakiegoś czasu próbowałam się zmusić by go napisać. Te upały mnie wykańczają. Mam nadzieję że wy się jakoś trzymacie! Eh notka znowu krótka, bo ja jakoś nie umiem pisać długich. Dołączam także rysunek Fausta i Mortyego z ostatniego rozdziału robiony na szybko i czysto schematycznie. No a teraz zapraszam do czytania! ;)

Drzewa szumiały cicho, jakby szcząc historie. Ptaki jakby śpiewały ballady. A cała natura była w wyśmienitym humorze. Tą błoga sielankę przerwał dziewczęcy pisk.
-A! Już nie mogę się doczekać!- zawołała Yami i opadła na trawę.
Razem z Yoh siedzieli na wzgórzu i obserwowali Dobie. Hao niestety musiał zostać w obozie i pilnować ternujących uczniów.
-Wiem, powtarzasz to już dziesiąty raz- mruknął przyglądając się spłoszonym ptakom.
Posłał demonicy ciepły uśmiech i biorąc z niej przykład rozłożył się na trawie.
-Mam nadzieję że wszystko pójdzie zgodnie z planem- zamyśliła się- Ale co jak X-Laws się nie zgodzą?
-Uwierz mi że się zgodzą. Już ja wiem kogo do nich wysłać- zaśmiał się Asakura. - Ale wytłumacz mi jeszcze raz jak to jest że to już koniec drugiej rundy?
Jaakuna ponownie się zamyśliła. Nie wiedziała jak ubrać w słowa to co chciała mu przekazać. Wkońcu jednak udało jej się ułożyć sensowną wypowiedź.
-No bo wiesz że Król Duchów dużo wie. On podczas testu na wiejściu sprawdza czy rozwinęliśmy się dość by mieć szanse na zwycięstwo. Ci co wiele się nauczą mają mniej walk, bo Król jest pewien ich mocy. A jeśli nie zauważy u kogoś posępów, po dwóch miesiącach to prawdopodobnie to jego limit. Dlatego słabsi mają więcej walk i nie są one tak nagłaśniane, gdy odbywają się gdzieś na pustyni czy w kanionie. A za jakieś pół godziny pojawi się lista czterech drużyn co przejdą dalej.- Odetchęła po długiej gadaninie demonica.
Chłopak skinął głową i zaczął przetwarzać informacje. Teraz już wiedział czemu jego drużyna tak rzadko walczyła. Byli dość silni by zwrócić uwagę Króla Duchów. Poleżeli jeszcze jakieś dziesięć minut i zaczęli się zbierać. Yoh odprowadził do obozu Yami, a sam ruszył do siebie odprowadzany nieufnymi spojrzeniami uczniów brata i lekko zazdrosnym spojrzeniem Opacho.
-Gdzie żeś się znowu włuczył!- Od progu przywitał go krzyk Anny- Trening! Czekasz na specjalne zaproszenie? Z takim podejściem napewno nie przejdziesz dalej!- Kyoyama była czerwona ze złości.
Chłopak uśmiechnął się nonszalcko. Gdyby tylko wiedziała o planach jego i Yami... Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
-Hej nie ma co się złościć- szepnął.
Wtedy zadzwonił jego dzwonek wyroczni. Rzucił szybko okiem na to co było na ekranie i podał go narzeczonej. Anna zaczęła czytać.
Uwaga zawodnicy!
Oto lista czterech najsilniejszych drużyn które przechodzą do następnej rundy!
1. Hoshi-gumi
2. Drużyna Asakury
3. Drużyna Rena
4. X-I
Blondyna zmierzyła szatyna uważnym spojrzeniem. Uniosła głowę dumnie do góry i oddała mu dzwonek.
-Masz szczęście- powiedziała.
Już miała sobie iść, gdy w ostatniej chwili się obróciła dając Asakurze buziaka w policzek i zniknęła w pokoju obok. Yoh uśmiechnął się szeroko i pomaszerował do pokoju obok skąd dobiegały pełne radości krzyki przyjaciół.
-Hej!- zawołał i gdy wszyscy na niego spojrzeli kontynuował- Mam pewien pomysł na tę rundę.

piątek, 31 lipca 2015

Nowy blog!

Hejka! Dzisiaj nie przychodzę z rozdziałem, a z krótką informacją. Jak się pewnie domyślacie postanowiłam założyć nowego bloga. Na pewno nie porzucę tego i zamierzam doprowadzić go do końca już bez przerw. No ale nie przedłużając zapraszam na : http://another-side-of-fear.blogspot.com/  :)

poniedziałek, 27 lipca 2015

18. Shikigami z talizmanu

Hejka! Przepraszam ale znowu krótki rozdział. T.T Nie umiem pisać takich "wypełniaczy", a cięgle siedzę nad ostatnimi rozdziałami. Tak już planuje koniec. Ta historia z założenia miała być dość krótka, ale to nie znaczy że zaraz skończe. Do końca historii zostało jeszcze trochę rozdziałów, a planuje kilka urozmaiceń. Pierwszą będą krótkie notki uzupełniające fabułę; coś jak Remix Track. Pojawią się tam naprzykłd: ostatnia rozmowa bliźniaków której nie opisałam. ^.^ A drugą kilka rodziałów dziejących się ok. 20 lat po głównej fabule. Planuję jeszcze założenie innego bloga, bo w głowie mam kolejne opowiadanie. Jest powiązane z creepypasta'mi, ale nie mogłoby zabraknąć w nim także SK. Muszę sie jednak nad nim zastanowić. Ale teraz już nie będę się rozpisywać i zapraszam na kolejny krótki rozdzialik.


Druga runda turnieju wciąż trwała. Większość uczestników sądziła że ona się chyba nie skończy. Nie ma co się im dziwić wkońcu trwała już trzeci miesiąc. Jednak tylko nieliczni wiedzieli że tak naprawdę już niedługo się rozpocznie się następny etap. I to w dość nieoczekiwany sposób.
"Nie ma?", pomyślała Yami wyglądając ostrożnie z namiotu. Już miała wyjść, ale wtedy coś powaliło ją na ziemie.
-Hati!-krzyknęła jak wilczek zaczął lizać ją po twarzy.- Nie jesteś już taki mały!
Zwierzak miał już ponad trzy miesiące i był już całkiem spory.
-Gdzie się wybierałaś?- zapytał Yoh wstając od ogniska.
Podszedł do niej i pomógł jej wstać. Demonica jęknęła coś niewyraźnego. Za każdym razem gdy próbowała dać dyla z namiotu łapał ją Hati.
-To nie fair! Jestem zdrowa, ale zaraz nie będę, bo się duszę w tym namiocie!- zaczęła bełkotać.
Hao dołączył do brata i obaj wywrócili oczami. Wkońcu jednak zdecydowali że pójdą na spacer w trójkę, albo raczej w czwórkę. Wilczek nie zamierzał opuszczać swojej pani. Rozłorzyli się beztrosko na trawie. Rozmawiali na różne tematy, sprzeczali się jak rodzeństwo. Takie chwile były ich ulubionymi, bo czuli że kogoś mają.
-Yoh...
-Tak?
-Zbliża się pierwsza-mruknęła Yami patrząc na zegarek.- zaraz talizman się spali.
Młodszy Asakura sięgnął z ciekawości do kieszeni i wyciągnął już rzeczywiście ledwo trzymaący się talizman. Zerwał się z miejsca jak oparzony. Krzyknął "cześć" i pobiegł w stronę domu. Dwójka która wciąż leżała na ziemi wybuchła śmiechem. Yoh bywał prawdziwym roztrzepańcem i to nie była pierwsza taka sytuacja.
-Dobry miałam pomysł, nie?*
-No to muszę ci przyzać.
Jaakuna poklepała Hati'ego który szturnął ją siadając obok. Wtedy zawiał ciepły wiatr, który rozwiał jej włosy. Pachniał latem. Yami zamruczała i położyła głowę na trawie. Czuła się jakby była w niebie.
-Pamiętasz jakie było moje marzenie w dzieciństwie?-zapytała cicho.
Hao przyjrzał jej się uważnie, po czym uśmiechnął się delikatnie.
-Hai, by usiąść na chmurze.
-Dalej o tym marzę.
Anna siedziała na ganku i oczekiwała chłopaków. Wszystkich wysłała na trening i powinni się zjawić w ciągo piętnastu minut. Jeśli nie, będzie czekać ich kara. Wtedy zza rogu wybiegła cała gromada. Horo ledwo powłuczył nogami, Ryu rył wryzurą po ziemi, Choco już biegł slalomem, Morty i Faust operali się o siebie nawzajem. Jedynie Ren udawał że się trzyma, ale było widać że ma się tak jak reszta. Gdy byli dość blisko padi na schody i nie mieli siły nawet jęczeć.
"Może trochę za dużo im zadałam?" przemknęło Annie przez głowę, ale szybko odrzuciła tę myśl. Wtedy z domu wyszła Tamara z butelkami zimnej wody. Już miała je rozdać, ale Kyoyama zagrodziła jej drogę.
-Gdzie Yoh-warknęła.
Nie było go z resztą skazańców. Jak na zawołanie wybieł on jednak zza jednego z budynków i wolnym truchtem dotarł do domu. Nie było po nim widać najmniejszego zmęczenia, a on sam uśmiechał się od ucha do ucha.
-Gdzie byłeś?
Chłopak uśmiechnął się tylko tajemniczo. Chwycił butelkę wody i mijając narzeczoną szepnął jej do ucha.
-Zaufaj mi.


*Nie wiedziałam jak to umieścić w tekście, więc postanowiłam to napisać tak. Yami ma na myśli pewne zaklęcie przywołujące shikigami. Przybiera on kształt w tym wypadku Yoh i czasem zastępuje go na treningu. Dzięki temu może on spędzać czas z Hao i Yami.

sobota, 18 lipca 2015

17. Powrót i przebudzenie

Hejka! Nie spodziewałam się że na wycieczce będę miała tyle weny. Oto kolejny rozdział. Mam nadzieję że rozdział się spodoba. Nie wiem co mam jeszcze napisać więc zapraszam do czytania!

Czarnoocy bliźniacy stali na wydmie i zamglonymi spojrzeniami lustrowali horyzont. Ich głowy były wypełnione wieloma myślami, a serca uczuciami. Niepewność i strach walczyły z miłością, przyjaźnią i tlącą się iskierką nadziei. Musieli stawić czoła sytuacją z którym wcześniej nie mieli do czynienia. Musieli dać radę. Razem.
-Nie wiemy kiedy wróci. Czy wogóle żyje-powiedział wkońcu starszy
-Nie mów tak nawet! Poczekam z tobą.-młodszy otrząsnął się lekko z zamyślenia.
-Nie-odparł stanowczo starszy.- Wróć do przyjaciół. Jeśli oni zaczną coś podejrzewać będzie źle; pamiętasz co się stało gdy ona się ujawniła.
Yoh niestety musiał przyznać rację. Od od wyjazdu demonicy i tamtej rozmowie bardzo się do siebie zbliżyli. Niechętnie postanowił wrócić. Jeszcze raz objął brata ramieniem. Hao strzelił palcami, a jego sobowtór zniknął w płomieniach.

Yoh wszedł do domu i od razu przykuł uwagę przyjaciół. Ryu wyjżał z kuchni i uśmiechnął się do niego radośnie.
-Mistrz Yoh wrócił!- oznajmił.
Do przedpokoju weszła Anna i zlustrowała narzeczonego surowym spojrzeniem.
-Gdzie byłeś?
Asakura przyjżał się jej.
-Na spacerze- rzucił wbiegając po schodach.
Kyoyama odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem.  Po chwili namysłu ruszyła za nim. Gdy weszła do pokoju, który zajmował Asakura zastała go siedzącego na posłaniu z twarzą ukrytą w dłoniach. Anna westchnęła ciężko i dosiadła się.
-Yoh...- zaczęła.
Chłopak tylko westchnął.
-Wiem że jest ci ciężko- szepnęła.
"Gdybyś tylko wiedziała jak bardzo." Asakura przytulił jednak narzeczoną. Dziewczyna odwzajemniła gest. Trwali tak kilka minut, a potem lekko się od siebie odsunęli.
-Kocham cię Anno...
Kyoyama szepnęła ciche "ja ciebie też".

Biały, świetlisty ptak przymierzał pustynię w poszukiwaniu celu wyznaczonego przez jego szamana. Gdy zobaczył leżącą bez ruchu na piasku osobę zapikował w dół.

Hao zerwał się z miejsca przy ognisku. Jego uczniowie spojrzeli na niego zdziwieni. Asakura wpatrywał się uporczywie w horyzont, jakby czegoś oczekując. I rzeczywiście, po chwili wszyscy dostrzegli wielkiego ptaka zmierzającego w ich stronę. Długowłosy pobiegł w jego stronę i złapał dziewczynę którą ptak wypuścił w jego ręce. Nie czekają na reakcję ze strony popleczników ruszył do pustego namiotu.

-I co z nią?
-Nic nowego. Ciągle śpi...
Do nieprzytomnej dziewczyny zaczęły docierać dźwięki, a także czucie. Słyszała bardzo znajome głosy, jednak nie wiedziała do kogo należą. Po dłuższej walce z samą sobą udało jej się otworzyć oczy. Na początku obraz był jasny i nie wyraźny. Po dłuższej chwili jednak zaczął nabierać kolorów i kształtów.
-Witamy wśród żywych.-Usłyszała ciepły głos.
Rozejrzała się po namiocie w którym się znajdowała. Przez płucienne ścianki przebijały się ciepłe promienie słońca. Jej umysł ciągle był zamglony i nie wyłapywał  wszystkiego. Wtedy przeniosła spojrzenie na dwie identyczne postacie klękające przy jej posłaniu. Dwóch identycznych chłopaków przyglądało jej się z radością w oczach.
-Hej, pamiętasz nas jeszcze?- zapytał ten z pomarańczowymi słuchawkami.
Słysząc to uśmiechnęła się lekko.
-Jak bym mogła zapomnieć- szepnęła zachrypnętym głosem.
Spróbowała się podnieść, ale z powodu braku sił opadła na poduszki.
-Musisz odpoczywać- powiedział Hao próbując ją przytrzymać.
-Zamknij się- warknęła.
Bracia popatrzyli na nią zdziwieni. Yami znowu zaczęła się podnosić. Gdy już siedziała sięgnęła i objęła bliźniaków. Ci oczywiście nie czekając długo odwzajemnili gest.
-Tęskniłam.
Wtedy Asakurowie poczuli rosnący ciężar. Nierówny ze zmęczenia oddech demonicy uspokajał się, a na twarzy został delikatny uśmiech. Hao położył ją z powrotem na posłanie. Wymienili się z Yoh uśmiechami, po czym opuścili namiot.

-Teraz wszystko się ułoży-powiedział z uśmiechem Hao.
Yoh kiwnął głową na zgodę. Obaj spojrzeli w niebo na zaćmienie księżyca.